sobota, 14 kwietnia 2012

9

Ciekawe bardzo, że jak jestem w Polsce to sobie moje uczucie i w ogóle cały związek z B. totalnie racjonalizuję. Owszem, nie że nagle o nim zapominam, aż tak to nie. Ale z racji że nie tylko żyjemy ale i pracujemy razem, skupiam się głównie na pracy. Kiedy z nim rozmawiam nie ma nigdy nic o nas, tylko praca, praca, praca. Tak się przyzwyczailiśmy. Może też lepiej znosić te 3 tygodnie rozłąki (3 tygodnie! Olaboga!). Kiedy myślę o nim, zastanawiam się na przykład, czy to w ogóle ma sens, i że w ogóle powinnam zamieszkać w Polsce i tak dalej.
Apogeum było teraz, jak wyjechałam z Polski i dotarłam do Miasta. Dobrze że jednak nie napisałam żadnej notki stamtąd, bo były to rzeczy, które mnie szalenie zdziwiły. Święte przekonanie, że właściwie nie ma to sensu, że powinnam żyć sama jak mnie Bozia stworzyła, bo tak mi przecież najlepiej. Że związek to niepotrzebna komplikacja życia. Bo zamiast jeździć po świecie i robić co chcę, mam to w mniejszym stopniu, za dużo czasu schodzi na słodkie życie w parach...!
Taki najwyraźniej ma wpływ Miasto na mnie. Ile myśli dziwnych i kompletnie od czapy! Ile natchnienia też przy okazji! Ile odkrywczych wniosków. Tam można by jeździć na wczasy pisarskie, tak jak niektórzy jeżdżą w ciche zakątki. Ja mieszkam w (stosunkowo) cichym zakątku. Plażę i morze mam pod okiem. Ale okazuje się, do pisania muszę mieć gwar i ten klimat jednej z najbardziej niesamowitych metropolii świata. Chyba powinnam po sezonie tam skoczyć na dwa tygodnie urlopu. Bo Miasto to Miasto jest, i już. Dalsze tłumaczenia są kompletnie zbędne.

A teraz jestem już w domu, to jest na wsi, jak ją nazywam. Zderzeniem niesamowitym był totalnie wytęskniony i wyposzczony B., który rzucił się mi na szyję na lotnisku. Widzieć go tak spontanicznego było dziwnie i pięknie. I oczywiście cały mój "samotniczy" plan na życie legł w gruzach, przy okazji wydał się całkowicie głupi i pozbawiony sensu. Całą drogę z lotniska nawijałam o pracy, a B. złośliwie krytykował, że nie mówię, jak bardzo mi go brakowało. A ja miałam w głowie totalny mętlik i wióry!

Z każdym przejechanym kilometrem dowiadywałam się ile zrobił przez ten cały czas. Ile pracował, ile załatwił. Ba, nawet rower mi kupił i to dokładnie taki jak chciałam! To mnie już kompletnie rozmiękczyło... W domu okazało się, że panuje po staremu totalny chaos męski. W lodówce jakieś popsute wióry, w pokoju góra ciuchów czystych wymieszanych z brudnymi, w łazience porozwalane kremy do golenia i ręczniki we wszelkich możliwych miejscach. I dobrze, bo jakby posprzątał to by było podejrzane :)

Dotarłam do domu, i wszystkie zblazowane myśli prysły. Życia w schizofreni i rozdarciu pomiędzy krajami/miejscami/miastami ciąg dalszy. Do czego mnie to doprowadzi, wolę nie myśleć. Ale teraz oczywiście jestem przeszczęśliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz