wtorek, 21 maja 2013

Majowa

OK, średnią trzymam - jedna notka w miesiącu, właśnie się dokonuje. Brawo i kongratulejszyn.
Piękna pogoda jest, bratu B. się drugie dziecko urodziło, obfotografowałam bo ja to tylko na wszystko przez szkiełko mogę patrzeć zauważyłam - wtedy mam więcej odwagi do świata.
No i nadal nic - nie mam instynktu macierzyńskiego, nie czuję nic jak widzę małe dziecko. OK, w porządku cud narodzin zachwyca, bla bla.
Nie, serio - naprawdę uważam że to niesamowite.
Ale jakbym sama miała być w ciąży to raczej niekoniecznie.
Nie podobają mi się dzieci. Ani estetycznie ani w żaden inny sposób. Jesli podobają się choć trochę to tak z daleka mogę podziwiać.
Ale nie z bliska.

Nie wiem czy to jest kwestia faceta, czy w kraju w którym żyję, czy moich wewnętrznych problemów z głową? Mówili że mi to przyjdzie, że to coś, to po prostu przychodzi.

Ja mam 32 lata i nadal nic.
To dobrze czy źle? A może nijak?


sobota, 6 kwietnia 2013

Kwiecień

Myślę że jak będę realizować plan pod tytułem jedna notka miesięcznie to jest już dobry początek.
Jestem po całym mega kreatywnym miesiącu w kraju nr 2 czyli T. Udało mi się zrealizować pierwsze graficzne projekty mojego życia, czyli ulotkę i 4 plakaty wielkoformatowe, które na dodatek samodzielnie wysłałam do drukarni, zleciłam i które wydrukowane zostały dobrze! A potem zdobiły moje stoisko targowe w Katowicach. Jestem z siebie dumna jak jasna cholera.
To ten nowy początek właśnie. Pora powoli rozstawać się z moją poprzednią branżą jako jedyną obowiązującą, freelancerstwo to moja domena, tak powinnam działać i już. Właściwie wystarczy tylko żebym w pracy nie kontaktowała się bezpośrednio z ludźmi albo kontaktowała się z nimi od swięta (np. przy okazji targów które uwielbiam) i już jest OK :)
Niech to będzie cel na ten rok.

Teraz jestem znów po rekrutacji w Polsce. Ile stresu mnie to zawsze kosztuje to wiem tylko ja. Ciekawe ilu pracodawców tak się stresuje. Wszystko nabiera innej perspektywy, kiedy jesteś właścicielem firmy, masz koszty, masz wymagania, a tu przyłażą kandydaci z wyobrażeniami jak z kosmosu choć od siebie nie są w stanie zaproponować dużo.
Poza tym stresuję się, że skończy się jak rok temu, czyli 2 trafione, 2 zatopione. Pracownicy do bani, kompletna klęska rekrutacyjna - MOJA. Teraz, nauczona doświadczeniem próbuję patrzeć inaczej. Są 3 trafione, czy się uda? Zobaczymy.

A tak na marginesie to po ostatnich 2 dniach w stolicy, kiedy prawie mnie przewiało na lewą stronę (wraz z parasolem) i przysypało sniegiem do pasa, to naprawdę cieszę się, że wracam do T. Jestem tu od 23 marca, najpierw był B. z bratem (tydzień), teraz zostałam sama. Fajnie, bo niby mam czas i skupienie na pracę, która się po prostu nie kończy, z drugiej strony wciąż marznę i już zaczynam popadać w jakąś zimową depresję.

Od środy znów w T. i będzie ciepło tak, że jeszcze mi wyjdzie bokiem :)

piątek, 1 marca 2013

Notka z TU

Jestem na miejscu i mam problem. Chyba faktycznie poprzestawiało mi się we łbie. Kiedy do mnie się tak przylepiło, żeby te 2 kraje - moją ojczyznę i ten "drugi" kraj traktować jako rzeczy przeciwstawne, będące ze sobą w jakimś zderzeniu, konflikcie, sprzeczności? Jakoś tak się stało, że przyzwyczaiłam się do rozdzielania swojego życia na te 2 kraje, jakby niemożliwe było ich pogodzenie. Np. mówię, że ciuchy kupuję tylko w Polsce, a z kolei w T. jest świeże powietrze i lepiej mi się żyje. To są takie kieszonki i etykietki, które jakby uniemożliwiają mi życie naraz dwoma światami. Po co to sobie robię? Przecież to I TAK SĄ moje 2 światy, tak jest i pewnie będzie. Kto wie - może zawsze? Zamiast więc stawiać je w opozycji do siebie, powinnam z nich czerpać na maksa. Zamiast się dołować i tęsknić zawsze za tym, czego nie mam - powinnam się cieszyć, że zamiast 1 kraju, który jest mi przypisany mam 2. Więcej możliwości, szerszy ogląd na świat, szersza perspektywa. Jakie pole do popisu!

To jest właśnie ten problem. Właściwie to już nie jest problem, skoro na to wpadłam. Przyjechałam, zostałam zabrana na solidny lokalny obiad, wygrzałam się w słońcu (zdjęłam płaszcz i było mi idealnie), i naprawdę stwierdzam że nie jest tu tak źle, jak wciąż piszę i myślę. Nie ma co narzekać. Powinnam sama sobie wręcz zazdrościć - zamiast robić z siebie męczennicę.

Ba, na dodatek mam nielimitowany czas pracy i pracę własną! Czym tu się cholera martwić?

Miałam napisać o czyms innym i tak wyszło - nieplanowanie. Ale teraz już spadam, bo mi się zupa gotuje na gazie. Jakby kto pytał, to mężczyzny ze mną nie ma. Codziennie wstaje o 8.30 i o 9 wychodzi do pracy. Wraca około 20-21 totalnie styrany. Ma to swoje dobre strony :) Właściwie to ideał - mam więcej przestrzeni dla siebie.

Cóż, chyba mam fazę haju bo wszystko mi się podoba ;)


wtorek, 19 lutego 2013

Jako że

od dobrych paru tygodni nosiłam się z myślą powrotu na bloga. przypiliła mnie fizyczna niemal potrzeba pisania. na tym blogu właśnie. ale to tu, to tam, no i się zapomniało. i wczoraj nagle, jak grom z jasnego nieba, komentarz. żywy, prawdziwy komentarz, nie spam "hi, this blog is awesome" tylko żywy człowiek z komentarzem. takiej sytuacji nie można było zignorować, bo oznacza to, że na tym blogu są OZNAKI ŻYCIA.
a więc do boju. dzisiaj pewnie nie nadrobię, ale choćby po kawałku.

B. przyjechał na święta i sylwestra a został do początku lutego. nie ma to jak południowa elastyczność czasowa. czy mu się podobało? jak cholera, dlatego został. fakt, że mieliśmy szczęście: było gdzie mieszkać (nie u kogoś na gościach, czego długo byśmy nie wytrzymali, tylko sami ze sobą). było co robić (dużo pracy, spotkań, rzeczy do obgadania). jak się okazuje było i co jeść i pić (niebywałe! oboje się nie spodziewaliśmy, że przytyje zamiast schudnąć). nawet kontakty z rodziną i znajomymi były pozytywne. mówiąc krótko ideał, co podsumowuje fakt, że B. postanowił wracać do Polski częściej i nawet zacząć uczyć się polskiego. dobre sobie.
jeśli to był test, to zdał go celująco (pomijam drobne wypadki przy pracy, które w prawdziwym życiu być muszą jednak).

jest druga połowa lutego a ja nadal jestem TU, podczas gdy on przeniósł się już TAM. cóż, u niego w końcu zadziałała tęsknota, czemu się nie dziwię zupełnie. za to u mnie tęsknota też działa ale odwrotnie; mianowicie wcale nie tęsknię za moim Krajem Uchodźctwa. dobrze mi w moich polskich czterech kątach, mimo że nieidealnie. wyjeżdżam z powrotem do T. w następny wtorek, miną trzy tygodnie od wyjazdu B. i teraz przyznaje, że zaczynam chcieć jechać (głownie do niego właśnie).

przez ten cały czas, poza świętami, imprezami, targami, pracowaniem i ogólnym bujaniem się z B. udało mi się zrobić parę pożytecznych rzeczy, które muszę niniejszym wypunktować, żeby poczuć się dobrze:
- pochodziłam trochę na jogę, nawet co nieco we łbie mi zostało i zauważyłam wyraźny jej wpływ na kondycję moich pleców i głowy a więc c.d.n.
- zapisałam się na kurs grafiki komputerowej i właściwie przez to zostałam dłużej. w skrócie to realizuję marzenie które miałam w sobie od dawna. projektowanie graficzne, głównie reklamowe zawsze mnie interesowało a co więcej nie mam nic przeciwko temu dodatkowi "reklamowe" i podoba mi się ten praktyczny (niektórzy powiedzieliby: służalczy) charakter tej dziedziny projektowania. chcę więcej niniejszym.
- porobiłam różne życiowe porządki, powywalałam niektóre śmieci, uporządkowałam pewne sprawy, nawet dałam sobie wyciąć pewne ała ze skóry głowy, mówiąc krótko realizuję postanowienia noworoczne jak nigdy
- ale najważniejsze, to wróciłam na terapię do D. D. przewija się w moim blogu starym (make-up, potem podepnę linki bo chcę mieć wszystko razem), jako moja specjalistka od psyche. ona pomogła mi wylizać się z depresji i zaburzeń odżywiania. potem było dobrych 8-9 lat przerwy na moje podbijanie Dalekiego Świata i nagle - tadam - wielki comeback. chodzę do niej od początku roku czyli stuknęły już 2 miesiące. najgorsze że wciąż jej potrzebuję, bardzo wyraźnie, no ale pora już wracać. z drugiej strony: sporo udało się dokonać. wiele nadal się dokonuje. ale o tym pewnie wkrótce cdn.

tyle rzeczy ostatnimi dniami chciałam tu napisać i zawsze "ta chwila" uciekała. ale myślę, że będę tu od teraz częstszym gościem. w sensie, że aż 2 miesiące to na pewno już nie.