poniedziałek, 27 sierpnia 2012

d.

Czasami mi się wydaje że ten blog to nie blog, taki normalny, że się pisze o tym i o wym, tylko dziennik depresji. Już nie czuję potrzeby pisania, kiedy jest mi dobrze. Tym bardziej, że te dobre stany są tak krótkie i nikłe. Tak szybko gasną. Za to kiedy gasną, nie potrafię robić nic - tylko pisać tu i taplać się w moim smutku, pesymizmie, złości. Nie mam energii, nie umiem się do niczego zmobilizować. Nie chcę być miła, sympatyczna, pomocna. Nie chcę być w ogóle. Chciałabym się zamknąć odizolować, uciec - ale nie ma jak i gdzie.

Od dwóch dni milczymy z B., milczę też z H, jego bratem. Obaj nie należą do łatwych, ja też nie, a na dodatek wszyscy razem pracujemy. Co za chora sytuacja. Kiedy się pokłóciliśmy w sobotę pojechałam do miasta - musiałam uciec bo już nie mogłam wytrzymać po tych ciężkich słowach wypowiedzianych w złości. Teraz pewnie ich żałuje, ale co z tego?

Milczymy.

Siedziałam na obfitym spóźnionym kalorycznym śniadaniu, klikałam na komórce komunikaty do znajomych, którzy łaskawie zechcieli mnie wirtualnie utulić w bólu. I nagle myśl jak błysk. Uciec, pojechać, na 2 dni. Na jedyne 2 dni. Pojechać i wrócić. W inne miejsce, do innego świata, zrobić sobie wakacje, odpoczynek, restart. Być kompletnie sama. Przenocować w hotelu, uprzednio wyżłopawszy butelkę wina. Pomyśleć, czy ciągnąć to wszystko, czy nie.
Zdecydowałam.
A potem... kombinacje praktyczne. Czy aby na pewno mogę? W końcu praca. Nie potrafię jej zostawić. W końcu to mój pot. I jeśli pojadę, stracę klientów. Myśl druga: zanim teraz wyjadę, dotrę dopiero na noc. Strata czasu. Tyle godzin w podróży. A potem znów trzeba wracać.

No i nie pojechałam. Rozsądek wygrał.

I znów muszę brać te kropelki i tabletki, żeby jakoś funkcjonować. Choć na uśmiech jakikolwiek nadal mi nie starcza sił. Na udawanie. Siedzę i pracuję, jak cyborg. Chciałabym tylko pustki w głowie, braku myśli. Ale tego nie potrafię zrobić. Nie chcę tylko milczenia w słowach, chcę pustej głowy. I tyle.