piątek, 30 marca 2012

4

Jestem po kolejnym spotkaniu autorskim. To chyba piąte czy szóste. Zaczynam się przyzwyczajać, i poza małym wkurzeniem na cały świat przed, które chyba jest moim objawem stresu, reaguję normalnie. Tym razem nawet niespecjalnie się przygotowywałam - aha, dochodzę do wprawy. Ciężko mi samej uwierzyć, że jeszcze parę lat temu publiczne przemawianie "z głowy" sprawiało mi problem, i w ogóle się tego nie podejmowałam. Przecież w szkole, ba nawet na studiach występy na forum to była katorga! Podobnie jak egzaminy ustne. Za to na pisemnych - hulaj dusza.
Teraz jest dokładnie odwrotnie. W pracy przede wszystkim gadam, i to z głowy. Opowiadam, i mogę to robić godzinami. We łbie się wciąż nie mieści, bo nie sprawia mi to już kompletnie żadnego problemu. Potwierdza się stara zasada, że jak się czegoś boi, należy tego spróbować - a nuż się spodoba. No mnie się spodobało. Ten rzut adrenaliny! Super.

Choć jak sobie myślę czasami - najchętniej mimo wszystko zaszyłabym się gdzieś i pisała. Gadanie i bycie w centrum łechce ego, ale jednak pisanie jest najfajniejsze. Zresztą to, że teraz zarabiam na tym gadaniu i pracy z ludźmi mam dzięki pisaniu. Dzięki Tamtemu Blogowi.

I to dzisiejsze spotkanie też jest dzięki blogowi. Bo książka jest dzięki niemu. I w ogóle wszystko jest przez tego jednego bloga. Całe życie mam inne przez niego. Mnóstwo wspaniałych ludzi poznałam, tyle rzeczy przeżyłam, i tyle udało mi się osiągnąć tylko dlatego, że wytrwale od paru lat go piszę. Niesłychane.
Dwie "fanki", sympatyczne blondynki, po wszystkim wyciągnęły mnie na piwo. I powiedziały, że dzięki mnie pojechały do Miasta same, we dwie, mężów zostawiając w Polsce. Bo ja je zainspirowałam.
A ja wtedy... nawet nie wiedziałam o ich istnieniu.

Te blogusie to naprawdę dar. Naprawdę dar. Tylko trzeba umieć z niego prawidłowo korzystać.

Co rzekłszy, wylogowała się z wirtuala i przeszła do reala podpierając się nosem.

czwartek, 29 marca 2012

3

Nie wiem czy wy też macie takie wrażenie, ale mnie ono nie opuszcza. Kiedy tylko robię coś, nazwijmy to, dorosłego, przychodzi taka myśl, że to tylko "na niby". Że bawię się w dojrzałe, odpowiedzialne życie, że to się nie dzieje naprawdę. Hę, może to jakieś zaburzenie psychologiczne (całkiem możliwe przy moich odchyłach)? Wstyd się do tego przyznawać gdzieś-komuś, bo raczej wystawiałabym samej sobie średnią laurkę. Mówiąc wprost nie wyglądałabym na kogoś godnego zaufania.

Ostatnio to wrażenie powróciło, kiedy zatrudniałam dwie osoby do pracy. Rozumiecie, do pracy. Tak serio-serio. Los tych osób przez kilka miesięcy będzie w moich rękach. Z racji, że już kiedyś bawiłam się w szefowanie (będąc mimo wszystko podległą innym szefom), sam fakt bycia tzw. mentorem i przełożonym nie jest mi obcy. Ale teraz... to coś innego, bo ja (personalnie - ja) będę im płaciła pensję. Będę ich karmić, dam im dach nad głową i zajęcie.
I znów to dziwne wrażenie pojawiło się z zaskoczenia (bo już o tym zupełnie zapomniałam) - dzyń dzyń! - ale o co w ogóle chodzi?!  Czy to nie jakiś dowcip? Czy to wszystko nie dzieje się za szybko?
Z jednej strony czuję się już za "stara" i za "niezależna" na to, aby pracować dla kogoś. Kompletnie się nie nadaję do tego, aby ktoś był moim szefem, tym bardziej że pracuję w obszarze, na którym się po prostu znam. Z drugiej strony... czuję się za młoda i "niedojrzała" na bycie czyimś szefem.
Mamy więc tutaj, proszę Państwa, to samo rozdwojenie, które zawiera się w tytule bloga i milionie innych aspektów życia Autorki. Ciąg dalszy wobec tego NA PEWNO nastąpi.

Tymczasem znikam, bo przyszła do mnie magiczna przesyłka. Okulary ajurwedyjskie. Założyłam je na nos (po zdjęciu korekcyjnych) i - naprawdę - jestem w stanie widzieć i pisać, choć czuję się trochę jak mucha. Ale widzę!
To dobry znak.

środa, 28 marca 2012

2

Jeśli chodzi o blogi... zastanawiam się czy w dzisiejszym natłoku ktoś ma szansę znaleźć tego bloga ot tak, po prostu? Czy ludzie się jeszcze interesują blogami tak zwanymi osobistymi? Kiedyś to było zjawisko! Jestem jedną z prawdziwych jaszczur w tej dziedzinie. Jak tylko dowiedziałam się o tym, że istnieje coś takiego jak blog, popędziłam do pracowni komputerowej na uczelni i założyłam konto na pierwszym polskim serwisie. Ale to była rozkosz! Ludzie naprawdę się tym fascynowali. Czytaliśmy nawzajem swoje blogi, komentowaliśmy z zaangażowaniem, przenosiliśmy dyskusje na gg, spotykaliśmy się czasem w "realu". Aż trudno uwierzyć, że kontakty z niektórymi zostały mi (słabe, bo słabe, ale jednak) - do dziś! Ktoś opisywał swoje studia, rozterki szkolne i sercowe, potem nagle spotykał swoją 'drugą połówkę', opisywał przygody z nią związane, a potem nagle było bum i ślub albo dziecko. Wtedy zazwyczaj przestawałam czytać danego bloga - te tematy zarówno wtedy jak i dziś są dla mnie kompletnie obce i zupełnie mnie nie interesowały. Odkryłam, że najlepiej czyta mi się blogi osób w podobnej do mojej sytuacji: studiujący single z wielkiego miasta. Potem, kiedy zaczęłam wyjeżdżać, utknęłam w blogach podróżniczych, i tak już jest do dzisiaj. Czyli takie użytkowe, praktyczne podejście. Relacje z życia na obczyźnie, zderzenia i szoki kulturowe, związek z obcokrajowcem.
Straciłam kontakt ze zwykłymi blogami pisanymi czasami naprawdę niezłym piórem (czy klawiaturą raczej) przez interesujących ludzi. Teraz nawet nie wiedziałabym gdzie ich znaleźć (bo przecież nie w konkursach blogowych, tam jest sztuczność, szpan i reklama).

I pewnie dlatego mnie też tak szybko nikt nie znajdzie. Bo nie będzie miał jak. A przecież to może być także - naprawdę fajny blog. Ciekawe, jak bardzo się mylę ;)

1

Blog zakładam z okazji wiosennych porządków. Planuję od dawna, że będę bardziej poukładana, zorganizowana, zdyscyplinowana. A to oznacza: Wolna! Niezależna! Lżejsza!
Wciąż mi się to nie udaje. Włos potargany, rozwiany na wietrze. Myśli wcale w nie lepszym stanie.
Wszystko miałoby sens, gdybym miała dwadzieścia kilka lat (maksymalnie, oczywiście). Przelotne jak wiosenne deszczyki depresje, kłopoty z pewnością siebie (powiedzmy to wprost: chroniczne nawroty jej braku). Niedojrzałe myśli. Wciąż wydaje mi się, że ja się bawię tylko w dorosłą, że odgrywam jakiś teatr, bo "wypada", bo w listopadzie 2010 roku skończyłam trzydziestkę. A tymczasem... w głowie wciąż wióry!

Znów pisanie jako terapia. Tak było dwanaście lat temu, kiedy zakładałam pierwszego bloga, i tak będzie teraz. Od tego czasu wciąż bloguję, tylko zmieniam tożsamości i adresy, kiedy dociera do mnie, że już nie mogę. Nowy adres to nowy etap. Jak diametralna zmiana fryzury. Okoliczności się zmieniają, styl, świat, ba, nawet blogosfera się zmieniła - a ja wciąż siedzę, i klepię w tych blogach.

Nie potrafię żyć bez pisania.

Gdzieś indziej mam nick i adres znany niektórym. Muszę to napisać, żeby było jasne - ten blog będzie całkowicie anonimowy. Chcę zmienić otoczenie, trochę się wyrwać z tamtego światka, który - choć momentami wspaniały - ostatnio coraz bardziej mnie krępuje. Ciężko się pisze pod presją oczekiwań.

Do roboty więc. Porządkujmy. Swój świat, swoją szafę, swój komputer - i głowę. Nie będzie lekko, bo żyjąc w dwóch krajach, dwóch światach, dwóch kulturach jednocześnie - wszystko się miesza. Ale spróbuję. I o próbowaniu będzie ten blog.