wtorek, 10 kwietnia 2012

8

Jutro lecę do Miasta, a potem do mojej wioski, więc jestem kompletnie zakręcona. Zakręcona to mało powiedziane. Głowa mnie boli, cała się trzęsę, czuję, jakbym miała wybuchnąć, po prostu nie potrafię opanować stresu. Praca, praca, praca. Wykupiłam wreszcie te uspokajające tabletki, ale ich nie biorę żeby nie zaspać na autobus do Berlina :) No co prawda jest jakoś po południu, ale.

Normalnie też mam reisefieber. Zawsze przed wyjazdem z i do ojczyzny jest dziwnie. Takie denerwujące myśli, wkur*w na cały świat, poczucie rezygnacji. W momencie znalezienia się w autobusie/pociągu/samolocie mija jak ręką odjął. Ale to uczucie przed jest niszczące i frustrujące.

Nie zostały mi żadne pieniądze, bo mój luby wymyślił, że mam mu przywieźć ajfona-srajfona z Polski. Szkoda że powiedział w ostatniej chwili, no i musiałam mocno zaciskać pasa. Odda mi forsę, ale dopiero na miejscu, więc jutro będę o wodzie i bułce. Jakoś przetrwam, dieta poświąteczna się przyda, powiedziała śmiejąc się gorzko.

No, ale co kupiłam, to kupiłam. Jadąc do swojej wioski na całe lato muszę się zawsze zaopatrywać jak sójka za morze. Kosmetyki. Klapki. Sandałki. Spodnie. Tam nie ma aż takiego wyboru. Mało sklepów, jeszcze mniej stylów. I ceny też jakby nieco wyższe.
Jak zwykle więc przechodzę przez granicę jak taki wielbłąd.
Chyba nigdy nie zaznam komfortu jechania gdzieś z lekką walizką, wciąż te toboły i toboły.

Nic to, nie mam nastroju na pisanie. Czuję, jakbym się cała rozlatywała i to uczucie zdecydowanie nie jest fajne. Jeszcze miętka z mamą (zgaga? nie, lubię miętę!) i do wyrka. A rano jedziem na powitanie wielkiej orientalnej przygody - Anno Domini 2012.

PS. Próbując zapisać notkę wyskoczył mi błąd który wyglądał jak: "Emocje powodują konflikt". W rzeczywistości chodziło o edycje, ale co skłoniło do refleksji, to skłoniło. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz