środa, 18 kwietnia 2012

10

Że też ciało z duszą jest tak mocno powiązane. Że też to wszystko tak na siebie wpływa. I nie ma, że boli. Jak jest akcja, to musi być reakcja. Jak się od stycznia żyło w ciągłym stresie i napięciu, z gonitwą myśli, jak się nawet przestało odczuwać taką przyjemność jaką się wcześniej odczuwało Podczas Różnych Życiowych Czynności, jak się nie pozwalało ciału odpocząć, odpuścić, zrelaksować się, to proszę bardzo. Prosz. Jest druga połowa kwietnia, za oknem sezon w pełni, ludzie już w krótkich rękawkach i nad basenem leżą, a ja? A ja w stanie całkowitej rozsypki, osłabiona, z gorączką, z jakąś paskudną infekcją, z zatkanym nosem, uchem, gardłem i wszystkim innym. Ledwo zipię, ledwo widzę, ledwo słyszę o mówieniu nie wspominając.

Chciało się wakacji, chciało się samotności w pustym domu, totalnego odcięcia od świata? No to prosz. Załatwione.

Urlopik jak ta lala. Na żądanie.

Faktycznie choroba to jedyna rzecz, która mogła mnie skłonić to wyluzowania, skupienia się na sobie, swoim zdrowiu psychicznym i fizycznym, do zadbania o siebie. I jakoś się, kurde, świat nie zawalił, nie?

To wszystko tak idealnie pasuje do tego, o czym chciałam pisać w tym blogu, że aż mi się w głowie nie mieści. Wszystko samo mi się układa. Chcieć sobie wszystko posprzątać w życiu to raz, dwa faktycznie to zadanie wykonać. A więc teraz mam idealną okazję, mogę się wyzerować kompletnie. Zapuszczona, opatulona, niedomyta, bo przecież nie będę teraz się upiększać i pacykować, jak mnie naprzemian telepie i poci. Zostawiona w domu sama sobie. Nie ma nikogo. Tylko ja i moje myśli.
I tak od poniedziałku.

Ile jeszcze? Tak dawno nie chorowałam, że nie wiem ile to powinno trwać. Kiedy antybiotyk zacznie działać? Po trzech dniach nie czuję żadnej poprawy. Jest tak samo beznadziejnie, tragicznie, mam same czarne myśli, nie chce mi się nic, chcę do mamy! I do tego, jakby było mało, boli mnie ten ząb.

Jakby się tak globalnie zastanowić, to los mi zawsze takimi numerami chce coś powiedzieć. Nie, nie wierzę w żadne cuda-wianki, nie. Chodzi mi raczej o to, że każde doświadczenie uczy. I że w przyrodzie po prostu musi być równowaga. Nie da się tak, że człowiek się niszczy i nic. Kiedyś muszą przyjść konsekwencje. Teraz mam swoje. Jestem naprawdę załamana, bo bolą mnie nawet plecy.

A jestem daleko od mamy i nikt się nade mną nie zlituje. I to jest chyba ta cholerna dorosłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz