niedziela, 19 stycznia 2014

Na nowo.

Miniony tydzień był jednym z najbardziej przełomowych być może w moim życiu. Wróć. Miniony miesiąc był jednym z najbardziej przełomowych być może w moim życiu.
Przez ostatnie dwa lata żyłam, ale bez sensu - bez radości, bez przekonania, tak z rozpędu. Może więcej niż dwa lata, ale już przywykłam o tym tak myśleć, żeby było łatwiej. Chcę to traktować jako zamknięty ciemny okres. Choć z drugiej strony gdyby nie to zamknięcie, nie byłoby teraz otwarcia. Gdyby nie błędy, nie byłoby szansy na ich naprawienie. A przynajmniej zrozumienie.

Widać było choćby po pisaniu. Po zdjęciach. Po podejmowanych przede mnie działaniach. Wszystko miałkie, bez wyrazu. Nawet jeśli miało pozory superanckości i fajności, to nie dla mnie. A jeśli nawet takie było w istocie - to JA NIE CZUŁAM NIC. Blokowałam w sobie uczucia. Nie dawałam sobie prawda do ich przeżywania. Do bycia, na przykład, szczęśliwą.

Dlaczego?
Bo to by oznaczało, że marzenia się spełniają. Że ja naprawdę mogę być szczęśliwa.

A przecież to by było zbyt piękne. O wiele łatwiej jest być cierpiętnicą.

Wyszłam z takiej otuliny, watoliny, jakkolwiek to nazwać. Powoli się przedzieram. Więcej myślę, dużo bardziej boli uświadomienie sobie pewnych rzeczy, błędów, zaniedbań. Ale poza tym: więcej czuję. Tak prawdziwie.

Może to dobry początek.
Póki co uratowałam swój związek. Taką mam nadzieję. Że uratowałam miłość, której pogrzebania nie wybaczyłabym sobie nigdy. Owszem, samotność i niezależność jest super. Ale, kurde, ile można myśleć tylko o własnej dupie.

ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz