niedziela, 4 listopada 2012

Na końcu świata

Siedzę sobie na łóżku w moim wypasionym hotelu w Portugalii. Jestem po połowie butelki pysznego lokalnego winka. Niedaleko mam ocean a pod oknem marinę. Wszystko wygląda tak zajebiście. Lepiej nie mogłam sobie wymarzyć. Moja wyczekana, wyśniona podróż, moje wakacje. Jestem w podróży już tydzień (jutro mija). Jestem sama, nikt mi nie przeszkadza. Czeka mnie jeszcze tydzień. Na razie zwiedziłam trzy piękne miasta Hiszpanii. Od wczoraj wieczorem jestem w Portugalii. A ja wciaż szukam dziury w całym. Wciąz nie dokonała się we mnie wakacyjna przemiana.

Wciąz nie poukładałam się w sobie, nie pomyślałam co i jak, nie przystopowałam. Gonię i gonię. Jak nie w pracy, to na wakacjach - za zabytkami. Jak nie za zabytkami, to godzinami siedzę na bookingu szukając "perfekcyjnego hotelu" na nocleg w kolejnym mieście. Wszystko ma być super. Moją ambicją jest znaleźć najlepszy możliwy hotel w najlepszej cenie i lokalizacji.

Kiedy się taka stałam? Taka perfekcyjna. Na dodatek wciąż nieszczęśliwa. Wciąż niezadowolona. Bo przecież każdy znaleziony idealny hotel okazuje się być nieidealny. Jak teraz; kiedy okazuje się że dopłaciłam za basen i balkon ben sensu, bo za oknem deszcz. Deszcz, rozumiecie?!  Co za cholerna ironia.

Wciąż za czymś goniąca. Teraz też coś organizuję. Mój brat zasugerował (i przyjaciółka też) że byłoby fajnie jakbym wróciła wcześniej, na weekend, a ja - tez łupia - od początku wiedziałam że popełnilam błąd rezerwując bilet z BCN na dokładnie dwa tygodnie po wylocie. Właśnie spędziłam 2 godziny szukając innego wyjścia na wcześniejszy powrót. Ja po prostu wiem, że dwa tygodnie to za długo. A może sobie wmawiam.

Już nie wiem czego chcę i co jest dla mnie dobre. Nie potrafię popłynąć z prądem. Dlaczego?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz