niedziela, 1 lipca 2012

TROCHĘ TAK

Znaczy, że w czerwcu dodałam tu tylko jedną notkę? Czyli wszystko jasne. Nie miałam głowy. Wkur* przekraczał dozwolone normy. Co drugi dzień migrena, jak nie codziennie. Na jednym policzku, moja cera - wydawałoby się już w tym wieku w miarę pod kontrolą - zaczęła świrować. Czerwone wykwity, które nie goją się od tygodni, szpecą, wkurzają. Próbując utrzymywać nowy porządek w swoim życiu odkrywam, że ok, udaje mi się to, ale nie panuję nad innymi rzeczami.
Zwolniłam z pracy pracownika. Zasłużył sobie, nie powiem. Nie pasował do nas, trzeba się było pożegnać. On okupił to alkoholową libacją (przecież alkoholik) a ja kilkoma dniami sensacji żołądkowych, migren, zawrotów głowy i czego to nie jeszcze. W końcu stwierdziłam, że jeszcze trochę, i po prostu oszaleję.

Ten sezon ciężki. Wszystko się waży na szali. Zastanawiam się, czy tu zostawać i żyć, czy dać sobie ze wszystkim spokój i od jesieni rozpocząć nowe życie poza tym krajem. Zaczynam obserwować w sobie ogromne pokłady agresji. Może robię się zbyt śródziemnomorska - wybucham i gasnę, wybucham i gasnę, ile tak można? Strasznie męczące.

Zaczęłam pić kropelki uspokajające, jakże rozmyślnie przywiezione w maju z Polski. Piję je dopiero od dwóch dni, ale widzę wpływ. A może chcę widzieć. Śpię w każdym razie jak dziecko i budzę się wypoczęta, a to już coś.

Zamówiłam sobie naturalne kosmetyki - minerały, albo takie "eko", i teraz nimi będę się paćkać. Chodze ubrana na biało. Mam nową białą bluzkę z ażurkowym wykończeniem. Tylko paznokcie czerwone. Jednym słowem upadłam na łeb. Cały mój niedbały styl, ten wygodny, który pielęgnowałam przez lata, kiedy miałam wszystko i wszystkich w dupie, poszedł się pieprzyć. Teraz w pracy muszę trzymać poziom, to fakt. Nie wypada łazić w szmatach. Więc powód do kolejnej paranoi - chcę zrobić coś z włosami, z okularami, z twarzą. Chcę być nowiutka i piękniutka. Ale się ku*wa nie udaje; za dużo stresów, za bardzo mam to gdzieś. Nie mając spokojnej głowy jak mogę zajmować się takimi pierdołami?

I tak jak mówię, ta chęć odwrotu. OK, praca sprawia satysfakcję, ludzie zadowoleni. Ale nie mogę w tym mieście, w tym kraju, z tymi ludźmi. Mój własny facet mnie denerwuje, jego rodzina, znajomi - wszyscy. Ale bądźmy sprawiedliwi, nie podoba mi się także nikt z Polski, ani z innych krajów, z których przedstawicielami mam tu do czynienia. A więc...? Czyżby po prostu zmęczenie materiału? Zaczęłam nienawidzić ludzi?

Chciałabym móc tak wszystko rzucić i polecieć do mamusi na dni parę. Widzę, że to się wciąż w tych zapiskach przewija. Tak naprawdę, to nie do mamusi, tylko najpierw na jakieś dzikie pustkowe. Ani w tym kraju, ani w Polsce. Gdzieś w miejscu zero, gdzie nie będzie się działo NIC.

Niestety teraz nie mogę tego zrobić. Zadzieraj gatki, i do roboty. Tylko teraz to się liczy. Jesienią jeśli zarobię odpowiednią ilość pieniędzy - pojadę gdzieś, do Portugalii, do Hiszpanii, do Włoch. Zrobię sobie alternatywne tournee,  na spokojnie, z wyłączoną komórką (czy się odważę?..). Czekanie na ten moment będzie myślą przewodnią tego sezonu.

1 komentarz:

  1. Mam nadzieje, że uda Ci się przetrwać ten sezon, a po drodze przydarzą się pozytywne, spokojne momenty. A co do ostatniego akapitu - trzymam za słowo! :-)

    OdpowiedzUsuń