środa, 2 maja 2012

12

Udało mi się zrobić pierwsze dwa kroki do prostego, szczęśliwego i przyjemnego życia. Pierwszym jest codzienne używanie kremu nawilżającego na twarz, zamiast tych wszystkich papek które spędzały mi sen z powiek, kiedy walczyłam z trądzikiem. Drugim krokim jest poruszanie się rowerem. Marzyłam o tym od dłuższego czasu, nie jeździłam lata całe, wyjazdy do kraju na T. kompletnie rozchwiały mnie sportowo i ruchowo. Wcześniej byłam w miarę aktywna, nie jestem typem sportowca, ja to raczej z tych co polegują na kanapie, ale lubię ruszać się w taki sposób, żeby sprawiało mi to po prostu przyjemność, bez zbędnego męczenia się. Dlatego jako dziecko trenowałam pływanie a w okolicy 20 roku życia tanczyłam w grupie tańca nowoczesnego (hip hopy, jazzy i te sprawy). Potem były problemy natury ogólnej wszystko się załamało i żeby się ratować wyjechałam do pracy do T. - i dalej to już poszło. Wciąż coś było ważniejsze niż ruch i przyjemność z niego płynąca. A zbędne kilogramy traciłam ciężko harując w sezonie... więc niby nie czułam potrzeby.
Ale od jakiegoś czasu już się dusiłam z braku ruchu a człowiekowi samemu (przynajmniej mnie) ciężko się do tego zmusić. Jako urodzony leniuch zawsze znajdywałam wymówkę (a to zła pogoda, a to brak sprzętu, butów, roweru, spodni, kurtki, bla bla bla). Czuję podskórnie, że migreny, które mam od paru lat mogą może nie ustąpić, ale może zmniejszyć częstotliwość gdybym uprawiała jakiś sport. Nie mówiąc już o tym że tyłek bym miała mniejszy i krążenie lepsze, a to się ze wszystkim wiąże.
W zimie kilka razy wybrałam się sama lub z B. na marszobiegi, było bosko. Ale jednak zbyt męczące, wolę rower. Teraz mam już rower, cholernego białego rumaka z wiklinowym koszykiem i nie mam wymówki. Odległość z pracy do domu to 5 minut rowerem. Rok temu drałowałam piechotą pocąc się w tych 40 stopniach i przeklinając na czym świat stoi - uwielbiam wszędzie chodzić pieszo, ale nie w takim upale.
I teraz klamka zapadła, nie ma że boli. Codziennie choćby do pracy i z powrotem. Do tego dystans pokonuje się tak szybko, że mogę z czystym sumieniem jechać sobie jeszcze raz do chaty powiesić pranie, bajka. Szukam okazji żeby pojeździć. Dziś rano byłam na śniadaniowych zakupach, padał deszcz, siodełko było mokre, ale co tam - wdychałam powietrze całą sobą, czułam, jak wypełniam się tlenem.

Poza tymi dwoma krokami nie widzę na razie innych szans na nowe spokojne życie. No, ale to już coś. Chyba.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz